Katarzyna Stefańska
Jest mu dobrze, bo urwał kontakt z matką - "skorupą bez uczuć".
-Nie pamiętam, żeby mama mnie przytulała, żeby mnie chwaliła, żeby czytała mi bajki i poświęcała czas. Bardzo mi tego brakowało, dlatego jako kilkulatce wydawało mi się, że zamienili mnie w szpitalu. Że moi prawdziwi rodzice się zorientują i mnie stąd zabiorą. I powiedzą, że mnie kochają - mówi 53-letnia Katarzyna.
Marta, 52 lata: - Nie byłam dzieckiem oczekiwanym i chcianym. I to czułam. Te jej karcące spojrzenia, ta złość, z którą patrzyła na mnie za każdym razem. Nigdy mnie nie zaakceptowała. Mówiła mi, że "ja nie rokuję".
Równie dobrze mogłabym się przytulać do krzesła
Ten tekst miał nie powstać. Ale po rozmowach z osobami DDA uznałam, że muszę go napisać. Bo obok traum z dzieciństwa związanych z przemocowym pijącym ojcem, moje rozmówczynie mówiły też o matkach - zasznurowanych emocjonalnie i nieokazujących uczuć. O dziecięcej rozpaczy związanej z brakiem poczucia bezpieczeństwa w rodzinie. Mówiły o łaknieniu miłości kilkuletnich dzieci, której nigdy nie otrzymały. A potem przeczytałam komentarze pod tekstem.
"Ja w wieku 5 lat byłem całkiem zniszczonym, małym człowiekiem. Czy Wy wiecie, że ja nie pamiętam żadnego przytulenia, pocałunku? Jedyne zdjęcie z tego okresu, jakie mam to ja - owszem, w ładnym białym ubranku - ale z oczami, w których widać cały smutek świata" - brzmi jeden z nich.
Następny: "Ja też nie doznałam przytulenia od matki, czasem próbowałam się do niej przytulać, ale równie dobrze mogłabym się przytulić do krzesła. Nie była uzależniona, po prostu mnie nie kochała i nie chciała".
Ktoś inny pisał, że w końcu jest mu dobrze, bo urwał z matką kontakt. Ktoś jeszcze, że jego matka to "skorupa bez uczuć".
Matka mi mówiła: Jesteś cały ojciec
-Nigdy nie czułam się akceptowana. Nikt mnie nigdy nie przytulał. Nie pamiętam jakiejś fali łagodności, gdy cię ktoś dotyka. Wie pani, kiedy to poznałam? Jak zostałam mamą. Dopiero wtedy odkryłam, jak kojący może być dotyk drugiego człowieka. Ojciec mnie bił, ale nawet wtedy go lubiłam. Przynajmniej był jakiś, imponował mi. A matka miała wybór. Wolała być ofiarą i tkwić w tym, niż ratować dzieci i siebie. Poświęciła nas. Mnie szczególnie. Bo mnie nie akceptowała, bo za bardzo jej go przypominałam. Mówiła: „Jesteś cały ojciec". Pamiętam ten smutek małego dziecka, bo wiedziałam, że go nie lubi. Czyli nie lubi też mnie. A ja chciałam tylko akceptacji. I przynależności - mówi Marta.
Twierdzi też, że największy żal ma właśnie do matki. Ale, podobnie jak autorzy niektórych komentarzy, już przestała się starać i zabiegać o jej miłość:
-Całe życie szukałam jej akceptacji, ale mam już wyjeb*ne. Zrobiłam się w stosunku do niej obojętna. To co miała dać mi moja matka, dała mi w dzieciństwie - mówi.
-Czyli co?
-Nic. Nic mi nie dała. Umarła we mnie jakaś sfera i już nie chcę z nią kontaktu. Lepiej mi bez niego.
Deficyt matczynej miłości
Joanna Kalecka, łódzka psycholożka i psychoterapeutka mówi o deficycie miłości matczynej w kontekście głębokiej rany, którą nosi w sobie dorosły człowiek:
-Słyszę w tym zdaniu dużo rzeczy. Głęboki uraz i ranę. I faktycznie, jeśli matka nie widzi dziecka, jest obojętna i ignoruje wszystkie starania, a dobroć wysyłana w jej kierunku jest odrzucana, to lepiej jest odejść, niż być traumatyzowanym ciągle w ten sam sposób. Bo to przerwanie pętli, w której powtarzamy ciągle jedno zachowanie licząc, że przyniesie inny efekt. A ono nie przynosi. Wtedy lepiej dla tej osoby jest, aby chroniła swoją integralność. To bardzo często służy. Ale nie mogę stwierdzić kategorycznie, że to służy zawsze. Bo odcięcie tej gałęzi od drzewa też jest niezwykle trudne i bolesne.
Psycholożka jednocześnie podkreśla, że każda osoba i jej historia jest inna. To indywidualne podejście jest najważniejsze w terapii: - Zawsze szukam balansu i tego, co jest dobre dla danej osoby. Czasem pomaga dostrzeżenie ambiwalencji matki, na zasadzie "mama była zimna i przez to mam ranę i cierpię. Mogę się na to złościć, mogę doświadczać gniewu, ale dała mi dom i próbowała mnie kochać na swój sposób, może nie potrafiła po prostu tego wyrazić". A z drugiej strony, w sytuacji dziecięcych dramatów, nie przeszłoby mi przez gardło zdanie "Mama panią kochała", bo to by było potworne dla tego straumatyzowanego człowieka - twierdzi.
I dodaje: - Wydaje mi się, że ten sukces terapeutyczny jest wtedy, kiedy dostrzegamy ambiwalencję. Że jest coś, co nas na karmiło i jest też coś, co nas strasznie zraniło.
Stare lalki pod choinką
-Nie uważam, żeby moja mama była pozbawiona uczuć. Ona nie potrafiła ich wyrażać. Weszła w rolę ofiary przemocowego męża i się w niej ugościła. Do tej pory mówi, jakie miała ciężkie życie. Ona, jakby nie było w nim dzieci, nad którymi ojciec się znęcał, a ona nigdy mu się nie przeciwstawiła. W tym dramacie była tylko ona. Zawsze była tylko ona. Ale myślę, że nie jest wydmuszką bez uczuć. Z perspektywy czasu i terapii, wiem, że to poraniony i pozamykany w sobie człowiek, który nigdy nie powinien mieć dzieci. Dla niej liczył się tylko porządek i poukładane od linijki rzeczy w szafkach. Zupełnie nie wiem, po co jej byliśmy, jej wystarczył wypucowany dom. Jedyne czego mnie nauczyła, to sprzątać - mówi Katarzyna.
I dodaje: - Ale poraniła mnie bardzo, chociaż już to przepracowałam na terapii. Pamiętam, że kiedy urodziłam swoje pierwsze dziecko, chciałam jakoś się podzielić z nią tymi uczuciami, trudnym porodem. Aż uświadomiłam sobie, że jej to w ogóle nie interesuje. Siedziała obok w samochodzie, patrząc kamiennym wzrokiem. Albo kiedy zdiagnozowano u mnie nowotwór piersi. Miałam 30 lat, dwoje małych dzieci. A ona się na mnie za to obraziła. Usłyszałam tylko, "jak mogło ją to spotkać". Zero przytulenia, wsparcia, tylko emocjonalne odrzucenie. I milczenie przez kilka dni.
Marta: - W moim domu nie było celebracji urodzin albo świąt. Pamiętam, jak z siostrą wkładałyśmy pod choinkę stare lalki, żeby tylko coś dostać. Nie pamiętam żadnego gestu otuchy i poczucia, że czuję się przy mamie dobrze. Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha. W ogóle całe dzieciństwo czułam się tak, jakbym nie pasowała do tej rodziny. Bo rodzeństwo było takie grzeczne, a ja zawsze rozrabiałam, żeby zaskarbić sobie jej uwagę. I jej to sprawiało problem, byłam dla niej obciążeniem. Spodziewała się po mnie najgorszego. Może nawet tego, że skończę tak samo, jak ojciec alkoholik. Bo przecież jestem do niego tak podobna... Ostatnio usłyszałam, że jest zaskoczona, bo tyle osiągnęłam w życiu zawodowym. I że jestem taką dobrą matką.
Jak małpki z eksperymentu
Joanna Kalecka podkreśla, że powodów takiego zachowania matek może być kilka: - Deficyt miłości wynika z kryzysu relacyjności. Matki mogą być nieobecne, zapracowane. Przyczyną może być choroba lub depresja, trudności życiowe. Jeśli mówimy o DDA, to taką matkę zabiera też alkohol. Może być tak, że ta matka sama nie dostała tych uczuć. Kobiety w naszym kraju noszą duże brzemię. Ciężar zajmowania się domami, odpowiedzialności za wiele rzeczy. W przypadku rozwodu to one zostają z dziećmi, one zostają z domami i radzeniem sobie. To wszystko jest na ich barkach.
Psycholożka jednocześnie przyznaje, że brak okazywania uczuć może mieć katastrofalne skutki w rozwoju młodego człowieka. Przytacza eksperyment Harry'ego Harlowa, który analizował zachowania społeczne makaków. Okazało się w nim, że potrzeba bliskiej relacji jest u naczelnych ważniejsza niż nawet potrzeba zaspokojenia głodu. To samo można odnieść do ludzi: - Nieprzytulane dzieci wykazują mniejszą zaradność, mniejsze poczucie sprawczości, większą lękowość. Taki syndrom wycofywania się. Jak małpki z eksperymentu, którym części dano do przytulania pluszową matkę, a innym drucianą. I te ostatnie wpadły w chorobę sierocą. Brak uczuć, brak miłości, brak akceptacji jest potwornie traumatyzujący. To jest taki podświadomy przekaz: "nie chcę cię". Zimny chów bardzo oddziałuje na psychikę - mówi
Joanna Kalecka podkreśla, że deficyt uczuć nie ma wieku i mogą go doświadczać zarówno osoby dojrzałe, jak i dzisiejsi dwudziestolatkowie, którzy zgłaszają się na terapię: - Mam wrażenie, że deficyt uczuć nie ma reguły. Czy to jest osoba po 70 czy po 40. Także to młode pokolenie, trzydziestolatków i dwudziestolatków też jest osamotnione. To, co zawsze podkreślam, to że oni się zgłaszają osamotnieni, a ich rodzice są bardzo zapracowani. Bo często dla takiej matki wygodne jest, kiedy dziecko zajmuje się sobą, sięga po telefon czy gry komputerowe i one przez jakiś czas nie muszą się nim zajmować. Bo mogą być wtedy w swoim świecie. Ale to też jest osamotniające. To jest też o relacjach, o braku relacji. Potem, choćby nie wiem, jak się starały, ciężko jest to nadrobić.
Kontakt z matką to ciążący obowiązek
-Ja z moją mamą, teraz starszą panią nie prowadzę żadnych szczerych rozmów. Nie ma to sensu. Bo ona nie zrozumie. W życiu się nie przyznała do błędu, nie ma w sobie empatii. W rozmowach skupiona jest tylko na sobie. My gadamy tylko o pogodzie - mówi Katarzyna.
Joanna Kalecka: - Są metody, aby się z tym bólem godzić i są metody, aby tę traumę przeżywać i opłakiwać. To radzenie można porównać do rany na ciele, która ma szansę się zagoić, natomiast może zostać do końca życia blizna, która jest wrażliwa. I która będzie uaktywniać się w niektórych sytuacjach. I doskwierać.
Marta mówi, że kontaktuje się z matką rzadko, tylko kiedy jest to konieczne. Czasem nie rozmawiają ze sobą po kilka miesięcy, ale to zawsze ona dzwoni, bo jak mówi, "To ja muszę się ukorzyć".
Pytam, czy brakuje jej tego kontaktu.
-Broń Boże - mówi. - Ja teraz odżyłam. Bo kontakt z moją matką nigdy nie był dla mnie przyjemnością. To obciążenie, obowiązek i przyzwoitość.